Przecież mam rację, to po co mediacja?
Jednym z największych „hamulców” jaki powstrzymuje strony przed przystąpieniem do mediacji, jest przekonanie że skoro negocjuję to znaczy że choć trochę jestem winny zaistniałej sytuacji. Strony jakoby za punkt honoru obierają udowodnienie swoich racji w sądzie. Trudno im uznać że mogą mieć przekonanie co do swojej prawdy a mimo wszystko iść na ustępstwa dla dobra dzieci, sprawy, biznesu, własnego dobrostanu itd.
Niedawny bardzo ciekawy dialog z radcą prawnym reprezentującym klienta obrazuje to nastawienie.
Sprawa skierowana z sądu pracy do mediacji. Na pytanie mediatora o to czy klient podtrzymuje zgodę na mediacje, którą wyraził na posiedzeniu jawnym w sądzie:
Radca prawny: No, cóż nie jesteśmy aktywną stroną w tej mediacji, można powiedzieć że sąd skierowała sprawę do mediacji a my się jej nie sprzeciwiliśmy. Przy całym szacunku do pani mediator ale mój klient nie czuje się w najmniejszym stopniu winny zatem nie widzimy zasadności przystąpienia do mediacji.
Mediator: Podczas mediacji nie ustalamy kto ma rację albo kto jest winny. Rozmawiamy o tym jak tę sytuacje rozwiązać i jak ma wyglądać przyszłość. Mediator pomoże w rozmowie między Pana klientem a druga stroną w ustalaniu przyszłości. Myślę, że warto te sprawę jak najszybciej zamknąć w przyjaznych okolicznościach zamiast wielomięsiecznego procesu sadowego.
Radca prawy: A to trochę zmienia postać rzeczy skoro tak Pani mówi o tej prawdzie. To ja porozmawiam z klientem…